piątek, 25 marca 2016

Opowieść o Helenie CZ.1

* opowieść oparta na faktach i prawdziwym wywiadzie

Pseudonim "Kwiat Konwalii" 
Twój los
Przerwał brutalnej wojny cios.
Dom rodzinny,
Niemiecki żołnierz zmienił na obóz
koncentracyjny.
W czym zawiniłaś, ojczyzny broniąc?
Za broń mając zwinne nogi i twarz niewinną
Serce mówiło Ci, że taka twoja powinność.
Oddając cześć twojemu poświęceniu,
mówimy wszyscy - odpoczywaj na Boga ramieniu.
W maju kwitną kwiaty konwalii
Ich zapach nas na kolana powali!
Wielka odwaga twoja była.
Śmiem powiedzieć, że się nigdy nie skończyła.
Dziś na twą mogiłę idę 
i hołd Tobie składam,
o wybaczenie dla twych oprawców błagam.
Bóg litościwy jest dla każdego człowieka,
mam nadzieję, że pokuta ciężka ich czeka!
Kwiat Konwalii pseudonim twój był taki.
Teraz u boku najwyższego patrzysz na szybujące po niebie ptaki.

   Wśród wielu ludzi, których nie zna świat, a znają nieliczni są bohaterowie narodowi. Jedną z ofiar ataku Rzeszy Niemieckiej była osiemnastoletnia dziewczyna o imieniu Helena. Historia tak mało znana z perspektywy przeżywającej to osoby, lecz ja sprawię, że poznacie świat jej oczami.

    Pewnego dnia, gdy wstałam wraz ze wschodzącym słońcem, ujrzałam stojącego nade mną ojca z uśmiechem na twarzy. Przetarłam oczy i odwzajemniając uśmiech spytałam:
 - Co jest powodem twojej radości?
Wzruszył lekko ramionami i usiadł na brzegu kanapy. Pomimo pięknego uśmiechu można było ujrzeć smutek i ból w jego oczach. Podniosłam się z łóżka, chwyciłam go za rękę, delikatnie ściskając.
- Co się stało, tatusiu? – spytałam, ponownie uśmiechając się. Chwycił moją dłoń i przyłożył do swego serca.
- Helenko, chciałbym byś wstąpiła do Tajnej Organizacji Wojskowej "Gryf Pomorski". Nasz naród potrzebuje twojej pomocy. Czy jesteś na to gotowa?
Moje ciało przebiegł zimny dreszcz, bałam się, a zarazem cieszyłam. Marzyłam o tej chwili od dawna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to bardzo niebezpieczne zajęcie. Jednak decyzję podjęłam w tym samym momencie.
Kocham mojego tatę ponad wszystko i jestem z niego bardzo dumna. Wiedział, w jakim momencie może zostawiać mnie samą ze swoimi myślami. Był świadom tego, że podejmę słuszną decyzję. Wiem, że nie było mu lekko. Bardzo mnie kochał. Zastanawiałam się, jakie będzie moje pierwsze zadanie i czy podołam wyzwaniu?
Tego dnia nie zapomnę nigdy. Wraz z moim ojcem ruszyliśmy do domu Uzdrowicielki. Znajdował się on po prawej stronie szosy łączącej Donimierz z Łebnem. Moje ciało opanował strach, a dłonie pociły się bezustannie. Wchodząc do mieszkania, ujrzałam mały stół, a na nim krzyż i dwie palące się świece. Komendant Stanisław Kurowski - pseudonim "Kur"- uśmiechnął się do mnie uspokajająco.
- Jesteś gotowa na złożenie przysięgi? - spytał. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Tak proszę Pana, jestem gotowa.
- Witaj w rodzinie "Kwiecie Konwalii"
Nigdy nie zapomnę, jak po wyjściu z domu Uzdrowicielki, słońce zaszło za chmurami. Nie byłam pewna, czy był to sygnał od Boga o podjęciu złej decyzji.
Dzień szybko minął, niebo spowiła ciemność. Tej nocy nie mogłam spać. Tata powiedział mi, że jutro dostanę swoje pierwsze zadanie. Nadal nie jestem pewna, czy podjęłam słuszną decyzję. Wszystkie moje zadania były trudne. Nie skarżyłam się jednak. Myślałam tylko o tym, jak im sprostać i nie dać się złapać. Moje życie zmieniło się diametralnie. Nawet nie wiem, skąd brałam na to wszystko siły, skąd moja  odwaga? Pewnie miałam to we krwi po rodzicach. Wszystkie zadania były ściśle tajne i niebezpieczne. Mijały dni, miesiące ...
Nastał ranek. Ze snu wyrwał mnie tata. Gorączkowo machał rękoma. Nie wiedziałam, o czym mówił. Przetarłam oczy i wtedy ujrzałam jego przerażoną twarz. Poderwałam się z łóżka. Objęłam go w pasie, tuląc głowę do jego klatki piersiowej. Powoli i spokojnie spytałam:
- Co się stało ?
- Helenko.! Nie martw się wszystko będzie dobrze, tylko słuchaj mnie uważnie. Teraz się ubierzesz i pójdziesz z panem komendantem.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w drzwiach mojego pokoju stał oparty o framugę wysoki mężczyzna.
- Dobrze, tatusiu. - uspokajająco przeczesałam jego sterczące na głowie włosy.- Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Ubrałam się tak, jak kazał mi to zrobić ojciec i powoli zeszłam schodami w dół z komisarzem. Właśnie wtedy skazano mnie na przymusową pracę na gospodarstwie niemieckim osadnika Wińca, w Donimierzu.
                                       
                                                                          ***
Był 20 czerwca 1944 roku jak każdego dnia ciężkiej pracy na polu ponownie przywitał mnie niemiecki komendant. Jak później się dowiedziałam, nazywał się Hirsch. Poprowadził mnie w kierunku policyjnego motocykla, usiadł wskazując mi dłonią miejsce za nim. Zawiózł mnie do aresztu w Szemudzie, gdzie przebywałam do następnego dnia. W wyniku obławy na „Gryfowców" aresztowano z okolic Łebna i Będargowa około 10 osób. Przewieźli nas pod eskortą ciężarowym samochodem do Wejherowa na policję przy ul. Strzeleckiej 13. Dopiero tam spisali nasze dane personalne. Zabrano w tym budynku wiele osób i wieczorem wywieziono czterema samochodami do obozu koncentracyjnego Stutthof. Widziałam smutne i zmartwione twarze wielu kobiet i mężczyzn, dzieci i starszych ludzi. Czułam się jak w więzieniu. Kabina bez okien, przez które mogłoby wpadać światło. Brak świeżego powietrza sprawiał, że zaczęłam się dusić. Nie wiedziałam, ile dam radę tak wytrzymać. Nagle ciężarówka się zatrzymała. Drzwi od kabiny otworzył niemiecki celnik. W prawej ręce trzymał broń. Pomimo tak okropnej sytuacji, strach nie opanował mojego ciała. Kazano nam wysiadać i stanąć naprzeciwko ściany twarzą do niej. Czekaliśmy tak aż do zachodu słońca. W tym momencie moje myśli wirowały w głowie. Myślałam o tacie, o tym co teraz robi. Potrafiłam sobie wyobrazić, jak bardzo się martwił. Z zadumania wyrwał mnie męski głos, który po kolei wykrzykiwał nasze imiona i nazwiska. Po sprawdzeniu naszych personaliów zaprowadzono nas do łaźni i grupami wpuszczono pod prysznic. Woda była na zmianę ciepła i zimna. Po wyjściu ubraliśmy się.
Gubiłam się we własnych myślach, nie wiem, gdzie próbowałam nimi dotrzeć. Chciałam stąd uciec i wrócić do domu. Podano mi do ręki czystą bieliznę, drewniaki i drelichowe ubranie w pasy. Nadano  także obozowe numery, które musieliśmy sobie przyszyć do rękawa. Byłam 36940 osobą. Po otrzymaniu numeru, kazano nam się ustawić w parach i iść za niemieckim celnikiem. Dotarliśmy do baraku zwanego kwarantanną. Usłyszałam, że podobno w celu przystosowania się do obozowych warunków mamy zostać tam na dwa tygodnie. Nie spodobało mi się to. Nie chciałam tam być.
Po blisko dwóch dniach barak został otwarty. Wyszliśmy tak szybko ze względu na przepełnienie w obozie.
Następnie przydzielono nas na zwykłe baraki. Trafiłam do czwartego, w starym obozie, gdzie przebywałam aż do wyjścia z obozu. Byłam najmłodszą więźniarką na "sztubie". Opiekowała się mną starsza pani Zosia. Spałyśmy na dwupiętrowych łóżkach, przykrytych szarymi brudnymi kocami. Ja leżałam na najwyższej pryczy. Na suficie roiło się od karaluchów, bałam się, więc czasami zabierała mnie na swoją pryczę p. Zosia. Dopiero, gdy nadeszły liczne transporty Żydówek, na jednym materacu lokowano nawet po trzy więźniarki. Przywozili je w dużych ilościach po Powstaniu Warszawskim. Wtedy dla nas zabrakło "pasiaków".
      Posiłki wydawano dwa razy dziennie, na obiad zupę, a na kolację kawę i porcję chleba. Ta porcja musiała również starczyć na śniadanie, bo wtedy dostarczano tylko kawę. Niektórzy więźniowie otrzymywali z domu paczki żywnościowe, były one kontrolowane przez straż obozową. Dwa razy w miesiącu można było wysyłać listy, wszelka korespondencja podlegała cenzurze. Codziennie rano i wieczorem odbywały się apele, gdy jakiegoś więźnia brakowało, trwały one długo.

1 komentarz :

  1. To okropne, jakie brutalne rzeczy działy się w czasie II wojny światowej, i to jeszcze zaraz obok wsi, w której mieszkam. ;(

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka