Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozdział 2. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozdział 2. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 stycznia 2017

Rozdział 2

Obudziłam się cała spocona i zmęczona z krzykiem na twarzy. Nie pamiętam co mi się śniło ale wydaje mi się, że znowu ten sam chłopak co zawsze. Chciałam podnieść się z łóżka ale nie mogłam. Coś trzymało mnie za ręce i nogi. Zaczęłam wyrywać się, miotać po całym łóżku. To wszystko na nic - pomyślałam. Chciałam krzyczeć ale głos ugrzązł mi w gardle. Zaczęłam panikować. Piszczeć. Przed moimi oczami wyrosła jakaś postać. Biała. Duch - pomyślałam. Naprawdę nie wiem jak ale byłam tak bardzo przerażona, z oczu zaczęły lecieć mi łzy. Duch poruszył się i wszedł w krąg światła słonecznego. Od teraz widziałam tę postać i zaczęłam się uspokajać.
- Dorian - wyszeptałam. Ohh mogłam mówić.
- Dorian, co się dzieje? Czemu jestem przywiązana do łóżka? - jedyne co zrobił to uśmiechnął się i stał cały czas w tym samym miejscu. Nawet nie drgnął. Ponownie zaczęłam się szarpać
- Dorian co się dzieje? - Już nie mogłam znieść tej frustracji i strachu. To wszystko pochłaniało mnie w jakąś głębię. Ciemną otchłań.
Oddalałam się.
Chłopak poruszał się szybko i bezszelestnie. Nie mogłam nadążyć za Nim wzrokiem. W jednej sekundzie znajdywał się na końcu pokoju, a w drugiej siedział na mnie z nożem 
uniesionym nad moim sercem. Krzyknęłam i nagle znalazła się w innym świecie. Zerwałam się z łóżka, pobiegłam do łazienki i doznałam szoku.
- Jak to jest możliwe? Jakim cudem?- zapiszczałam - Nic z tego nie rozumiem, przecież to był sen, pieprzony sen!- wykrzyczałam do lustra. Miałam na rękach ślady po sznurach. Podniosłam nogawki od piżamy i także tam je odnalazłam. Szybko ściągnęłam koszulkę. Na szczęście nic tam nie było. Odetchnęłam z ulgą. Zrzuciłam z siebie ubrania i wbiegłam pod prysznic. Szybko się umyłam , ubrałam i uczesałam. Czułam się o niebo lepiej. Ale dalej martwiłam się tym snem. O ile w ogóle można nazwać to snem. Zbiegłam po schodach i przy stole znalazłam mamę z Nalą. Jadły czekoladowe płatki z mlekiem. 

- Hej - wykrzyczała siostrzyczka rzucając mi się na szyję. To była rutyna. Za każdym razem gdy rano schodziłam do kuchni, mała siedziała przy stole i gdy tylko mnie zauważyła, rzucała mi się jak huragan na szyję.
- hej skarbie - pocałowałam ją w czoło
- wszystkiego najlepszego - wyszeptała mi do ucha. Dała mi całusa w policzek i ześlizgnęła z moich ramion, wracając do ciężkiej pracy ,zwanej jedzeniem.
- cześć mamo, jak się czujesz? - zagaiłam wyciągając jednocześnie z szafki miskę do płatek. Odwróciłam się przodem do stołu by móc spojrzeć na mamę, bo nie uzyskałam odpowiedzi. Siedziała tam wgapiona w swoją miskę z jedzeniem, jakby nad czymś myślała. Podeszłam do niej i lekko ją szturchnęłam,
- mama, czy ty mnie słyszysz? - zerwała się na równe nogi
- tak córeczko, słyszałam. Wszystko dobrze.- uśmiechnęła się, ale ja wiedziałam, że coś jest nie tak. - No raz raz dziewczynki - klaskała w dłonie - czas do szkoły - Nala radośnie podskoczyła.
- ziobaczę dzieci w psiczkolu mamusiu - powiedziała radośnie, założyła plecak i była już gotowa do wyjścia. Jedynie mnie jakoś się nie spieszyło do szkoły. 
Chwyciłam plecak z podłogi, zarzuciłam sobie na ramię i chwyciłam kluczyki od mojego białego garbusa z blatu w kuchni.
- Jedzcie ostrożnie - wykrzyczała za Nami mama
- dobrze - odpowiedziałam, gdy drzwi za Nami zdążyły się już zamknąć.

      ***
- Nienawidzę tej szkoły- powiedziałam gdy podjeżdżałam pod budynek. Zaparkowałam w pierwszym lepszym miejscu i wysiadłam, trzaskając za sobą drzwiami.
- przepraszam kochanie - wyszeptałam do auta - mamusia nie chciała - zamknęłam go na alarm i ruszyłam w stronę więzienia zwanego szkołą.
Podbiegła do mnie ruda dziewczyna, niska i szczupła, zawsze z uśmiechem na twarzy. Miała ubraną krótką spódniczkę i bluzkę na krótkim rękawku 
- Maja - wykrzyczałam i rozłożyłam ręce do uścisku.
- Sara - wykrzyczała i zrobiła to samo
- Gdyby nie ty, to nie wiem jak moje życie wyglądało by w tym miejscu - wyszeptałam jej do ucha
- pewnie kiepsko - odpowiedziała, a uśmiech powrócił na jej twarz. 
- Chodź, idziemy przetrwać piekło
- Razem - chwyciła mnie za rękę - zawsze damy radę! - i uniosła je jak superman przygotowujący się do lotu. Obie głośno się zaśmiałyśmy.
Maja podeszła do swojej szafki i wyciągnęła z niej kilka książek, między innymi geografię, matematykę i książkę do języka angielskiego. 
Ja natomiast miałam szafkę po drugiej stronie holu.
- Zaraz wracam- krzyknęłam do Maii i jej pomachałam. Maja natomiast machała i mówiła coś w stylu "Uważaj!" Nie wiedziałam o co może jej chodzić, aż poczułam uderzenie.

     ***
- Ała - chwyciłam się za głowę
- Ała?! Gdybyś bardziej uważała to by nic się nie stało! - wysyczał jakiś burak. Nie słuchałam, a tym bardziej nie patrzyłam, bo byłam zajęta wstawaniem z podłogi.
- Gdybyś ty uważał bardziej kapusto, to by też nic się nie stało! - wykrzyczałam , wytrzepując jeansy z kurzu.
- kapusto? - powiedział zdziwiony.
- tak kapusto! - podniosłam wzrok na winowajcę całego tego wydarzenia. 
Był wysoki, miał czarne włosy i był ubrany w czarne jeansy, koszulkę z napisem " Go Away" i czarną, skórzaną kurtkę.
- Dlaczego tak, a nie na przykład kalafiorze? - Spojrzał na mnie, jednocześnie otrzepując spodnie.
- Bo masz kapustę zamiast mózgu - powiedziałam spokojnie.
- Ah tak? Kreatywnie, nie powiem nie. - podał mi rękę na przywitanie - jestem Jason.
- A mnie to guzik obchodzi - odeszłam, kierując się do swojej szafki, nawet na niego nie patrząc. 

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 2

Pięć lat to zbyt mało by stawiać czoła rzeczywistości i ogromności świata, lecz ona musiała temu sprostać. Tata odszedł do innej kobiety jednocześnie rujnując z czasem wszystko co łączyło go z przeszłością, łącznie z rodziną. Osiedlił się w swym rodzinnym miasteczku i tam odgrywał rolę potulnego kochanka. W między czasie rozkładał karty do gry , które okazały się być naszym życiem. To przez nie kombinował jak odebrać swoim dzieciom cały dobytek, łącznie z dachem nad głową. Kiedyś użył takich słów w stosunku do mojej mamy, z ironicznym, nieschodzącym z jego twarzy uśmiechem.
- pozbawię was wszystkiego, zamieszkacie pod mostem- na co mama odpowiedziała mu zgrabnym,
-powodzenia - i od tamtej pory walczyła jak lwica, by jedynie ocalić  swoje potomstwo od łap-jeszcze,nie byłego -męża. On zatracił się w swej nienawiści,a mama w miłości do dzieci. Nie opuszczała ich na krok, przyznając się w późniejszych już czasach własnej córce, że nie wiedziała co ma począć po odejściu oprawcy. Z roku na rok mamie przybywało lat i zmarszczek na twarzy, lecz pomimo tego nadal była piękną kobietą. Zamartwianie się o przyszłość dzieci,których ojciec skreślił i skazał na biedę, było nie lada wyzwaniem. Przez wiele lat ciągana po sądach i walcząca o choćby skrawek własnego lokum, nie poddawała się. Jedyne co miała to dzieci, w których pokładała największą nadzieję. Pomimo, iż dwóch z jej synów było chorych, jeden miał Aspergera, a drugi natomiast niesprawne nogi. Dwójka pozostałych dzieci na szczęście pozostali przy zdrowiu. Z upływem lat, dzieci dorastały. Córka stawała się kobietą, a synowie mężczyznami.  Nie porzuciła wiary w Boga, pomimo tylu zawodów. Gdy nasze życie wyłoniło się na parę lat z otchłani ciemności, po krótkim czasie  ona ponownie jednak wracała wyciągając po nas swe obślizgłe macki. Oskar najstarszy z synów rozchorował się na raka. Widziałam jak leżąc w swym łóżku powoli gasł. Jedyne co mamie pozostało to walka o jego młode życie. Leżał tak w Akademii z dobre trzy lata, walcząc o życie. Widziałam na własne oczy matki, które płakały na holach niosąc swe kilkumiesięczne, bądź kilkuletnie chore na raka czy białaczkę dzieci. Dowiadując się śmiertelnej diagnozy od lekarzy, łkały i skamlały jak psy na podłodze, z bólu i rozpaczy. Najgorszym widokiem było patrzeć jak wywożą z sal malutkie ciałka, przykryte białą poszwą od stup do głów. Wiedziałam co to oznacza, Pan Bóg zabrał je z powrotem w swe ramiona, już nigdy ich nie opuszczając. Niebo płakało tak przez parę dni w ciągu trzech lat, gdy Oskarowi pogarszało się. A jego wyrodny ojciec nie ruszył swych szanownych czterech liter by odwiedzić syna w szpitalu. Jedyne co było jego odwieczną wymówką na wszystko to " jestem zajęty, pracuję". 
- tatusiu, odwiedziłbyś nas jutro? - pytał czteroletni synek, swego ojca, który w jego oczach jeszcze był dobrym i kochanym tatą.
- nie mogę, jestem zajęty, muszę pracować by zarabiać na życie- odpowiadał. 
- dobrze tatusiu, a pojutrze? - pytał nieugięty syn
- dobrze, odwiedzę  ciebie i twojego brata bliźniaka, pojutrze - i czekali tak ,jak na zbawienie, patrząc w okno wyszukując sylwetki ojca, lecz ten nie pojawiał się. I tak dzień minął i mijały następne i następne i następne. Ja, o rok starsza od nich siostra, wiedziałam już od samego początku, że nie przyjedzie, lecz oni w swej naiwności dalej na niego czekali. Po paru dniach do ich główek docierało, że tatuś nie przyjechał, a jedyne co wtedy robiła mamusia to pocieszała. 
- Tatuś przyjedzie innym razem. Tatuś bardzo was kocha i pewnie był bardzo zajęty pracą dlatego nie przyjechał - tłumaczyła mężczyznę, który nie zasługiwał na bycie dobrym ojcem w oczach, opuszczonych przez niego dzieci.
I tak mijały dni i lata.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka