Obudziłam się cała spocona i zmęczona z krzykiem na twarzy. Nie pamiętam co mi się śniło ale wydaje mi się, że znowu ten sam chłopak co zawsze. Chciałam podnieść się z łóżka ale nie mogłam. Coś trzymało mnie za ręce i nogi. Zaczęłam wyrywać się, miotać po całym łóżku. To wszystko na nic - pomyślałam. Chciałam krzyczeć ale głos ugrzązł mi w gardle. Zaczęłam panikować. Piszczeć. Przed moimi oczami wyrosła jakaś postać. Biała. Duch - pomyślałam. Naprawdę nie wiem jak ale byłam tak bardzo przerażona, z oczu zaczęły lecieć mi łzy. Duch poruszył się i wszedł w krąg światła słonecznego. Od teraz widziałam tę postać i zaczęłam się uspokajać.
- Dorian - wyszeptałam. Ohh mogłam mówić.
- Dorian, co się dzieje? Czemu jestem przywiązana do łóżka? - jedyne co zrobił to uśmiechnął się i stał cały czas w tym samym miejscu. Nawet nie drgnął. Ponownie zaczęłam się szarpać
- Dorian co się dzieje? - Już nie mogłam znieść tej frustracji i strachu. To wszystko pochłaniało mnie w jakąś głębię. Ciemną otchłań.
Oddalałam się.
Chłopak poruszał się szybko i bezszelestnie. Nie mogłam nadążyć za Nim wzrokiem. W jednej sekundzie znajdywał się na końcu pokoju, a w drugiej siedział na mnie z nożem uniesionym nad moim sercem. Krzyknęłam i nagle znalazła się w innym świecie. Zerwałam się z łóżka, pobiegłam do łazienki i doznałam szoku.
- Jak to jest możliwe? Jakim cudem?- zapiszczałam - Nic z tego nie rozumiem, przecież to był sen, pieprzony sen!- wykrzyczałam do lustra. Miałam na rękach ślady po sznurach. Podniosłam nogawki od piżamy i także tam je odnalazłam. Szybko ściągnęłam koszulkę. Na szczęście nic tam nie było. Odetchnęłam z ulgą. Zrzuciłam z siebie ubrania i wbiegłam pod prysznic. Szybko się umyłam , ubrałam i uczesałam. Czułam się o niebo lepiej. Ale dalej martwiłam się tym snem. O ile w ogóle można nazwać to snem. Zbiegłam po schodach i przy stole znalazłam mamę z Nalą. Jadły czekoladowe płatki z mlekiem.
- Hej - wykrzyczała siostrzyczka rzucając mi się na szyję. To była rutyna. Za każdym razem gdy rano schodziłam do kuchni, mała siedziała przy stole i gdy tylko mnie zauważyła, rzucała mi się jak huragan na szyję.
- hej skarbie - pocałowałam ją w czoło
- wszystkiego najlepszego - wyszeptała mi do ucha. Dała mi całusa w policzek i ześlizgnęła z moich ramion, wracając do ciężkiej pracy ,zwanej jedzeniem.
- cześć mamo, jak się czujesz? - zagaiłam wyciągając jednocześnie z szafki miskę do płatek. Odwróciłam się przodem do stołu by móc spojrzeć na mamę, bo nie uzyskałam odpowiedzi. Siedziała tam wgapiona w swoją miskę z jedzeniem, jakby nad czymś myślała. Podeszłam do niej i lekko ją szturchnęłam,
- mama, czy ty mnie słyszysz? - zerwała się na równe nogi
- tak córeczko, słyszałam. Wszystko dobrze.- uśmiechnęła się, ale ja wiedziałam, że coś jest nie tak. - No raz raz dziewczynki - klaskała w dłonie - czas do szkoły - Nala radośnie podskoczyła.
- ziobaczę dzieci w psiczkolu mamusiu - powiedziała radośnie, założyła plecak i była już gotowa do wyjścia. Jedynie mnie jakoś się nie spieszyło do szkoły.
Chwyciłam plecak z podłogi, zarzuciłam sobie na ramię i chwyciłam kluczyki od mojego białego garbusa z blatu w kuchni.
- Jedzcie ostrożnie - wykrzyczała za Nami mama
- dobrze - odpowiedziałam, gdy drzwi za Nami zdążyły się już zamknąć.
***
- Nienawidzę tej szkoły- powiedziałam gdy podjeżdżałam pod budynek. Zaparkowałam w pierwszym lepszym miejscu i wysiadłam, trzaskając za sobą drzwiami.
- przepraszam kochanie - wyszeptałam do auta - mamusia nie chciała - zamknęłam go na alarm i ruszyłam w stronę więzienia zwanego szkołą.
Podbiegła do mnie ruda dziewczyna, niska i szczupła, zawsze z uśmiechem na twarzy. Miała ubraną krótką spódniczkę i bluzkę na krótkim rękawku
- Maja - wykrzyczałam i rozłożyłam ręce do uścisku.
- Sara - wykrzyczała i zrobiła to samo
- Gdyby nie ty, to nie wiem jak moje życie wyglądało by w tym miejscu - wyszeptałam jej do ucha
- pewnie kiepsko - odpowiedziała, a uśmiech powrócił na jej twarz.
- Chodź, idziemy przetrwać piekło
- Razem - chwyciła mnie za rękę - zawsze damy radę! - i uniosła je jak superman przygotowujący się do lotu. Obie głośno się zaśmiałyśmy.
Maja podeszła do swojej szafki i wyciągnęła z niej kilka książek, między innymi geografię, matematykę i książkę do języka angielskiego.
Ja natomiast miałam szafkę po drugiej stronie holu.
- Zaraz wracam- krzyknęłam do Maii i jej pomachałam. Maja natomiast machała i mówiła coś w stylu "Uważaj!" Nie wiedziałam o co może jej chodzić, aż poczułam uderzenie.
***
- Ała - chwyciłam się za głowę
- Ała?! Gdybyś bardziej uważała to by nic się nie stało! - wysyczał jakiś burak. Nie słuchałam, a tym bardziej nie patrzyłam, bo byłam zajęta wstawaniem z podłogi.
- Gdybyś ty uważał bardziej kapusto, to by też nic się nie stało! - wykrzyczałam , wytrzepując jeansy z kurzu.
- kapusto? - powiedział zdziwiony.
- tak kapusto! - podniosłam wzrok na winowajcę całego tego wydarzenia.
Był wysoki, miał czarne włosy i był ubrany w czarne jeansy, koszulkę z napisem " Go Away" i czarną, skórzaną kurtkę.
- Dlaczego tak, a nie na przykład kalafiorze? - Spojrzał na mnie, jednocześnie otrzepując spodnie.
- Bo masz kapustę zamiast mózgu - powiedziałam spokojnie.
- Ah tak? Kreatywnie, nie powiem nie. - podał mi rękę na przywitanie - jestem Jason.
- A mnie to guzik obchodzi - odeszłam, kierując się do swojej szafki, nawet na niego nie patrząc.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozdział 2. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rozdział 2. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 29 stycznia 2017
środa, 10 czerwca 2015
Rozdział 2
Pięć lat to zbyt mało by stawiać czoła rzeczywistości i ogromności świata, lecz ona musiała temu sprostać. Tata odszedł do innej kobiety jednocześnie rujnując z czasem wszystko co łączyło go z przeszłością, łącznie z rodziną. Osiedlił się w swym rodzinnym miasteczku i tam odgrywał rolę potulnego kochanka. W między czasie rozkładał karty do gry , które okazały się być naszym życiem. To przez nie kombinował jak odebrać swoim dzieciom cały dobytek, łącznie z dachem nad głową. Kiedyś użył takich słów w stosunku do mojej mamy, z ironicznym, nieschodzącym z jego twarzy uśmiechem.
- pozbawię was wszystkiego, zamieszkacie pod mostem- na co mama odpowiedziała mu zgrabnym,
-powodzenia - i od tamtej pory walczyła jak lwica, by jedynie ocalić swoje potomstwo od łap-jeszcze,nie byłego -męża. On zatracił się w swej nienawiści,a mama w miłości do dzieci. Nie opuszczała ich na krok, przyznając się w późniejszych już czasach własnej córce, że nie wiedziała co ma począć po odejściu oprawcy. Z roku na rok mamie przybywało lat i zmarszczek na twarzy, lecz pomimo tego nadal była piękną kobietą. Zamartwianie się o przyszłość dzieci,których ojciec skreślił i skazał na biedę, było nie lada wyzwaniem. Przez wiele lat ciągana po sądach i walcząca o choćby skrawek własnego lokum, nie poddawała się. Jedyne co miała to dzieci, w których pokładała największą nadzieję. Pomimo, iż dwóch z jej synów było chorych, jeden miał Aspergera, a drugi natomiast niesprawne nogi. Dwójka pozostałych dzieci na szczęście pozostali przy zdrowiu. Z upływem lat, dzieci dorastały. Córka stawała się kobietą, a synowie mężczyznami. Nie porzuciła wiary w Boga, pomimo tylu zawodów. Gdy nasze życie wyłoniło się na parę lat z otchłani ciemności, po krótkim czasie ona ponownie jednak wracała wyciągając po nas swe obślizgłe macki. Oskar najstarszy z synów rozchorował się na raka. Widziałam jak leżąc w swym łóżku powoli gasł. Jedyne co mamie pozostało to walka o jego młode życie. Leżał tak w Akademii z dobre trzy lata, walcząc o życie. Widziałam na własne oczy matki, które płakały na holach niosąc swe kilkumiesięczne, bądź kilkuletnie chore na raka czy białaczkę dzieci. Dowiadując się śmiertelnej diagnozy od lekarzy, łkały i skamlały jak psy na podłodze, z bólu i rozpaczy. Najgorszym widokiem było patrzeć jak wywożą z sal malutkie ciałka, przykryte białą poszwą od stup do głów. Wiedziałam co to oznacza, Pan Bóg zabrał je z powrotem w swe ramiona, już nigdy ich nie opuszczając. Niebo płakało tak przez parę dni w ciągu trzech lat, gdy Oskarowi pogarszało się. A jego wyrodny ojciec nie ruszył swych szanownych czterech liter by odwiedzić syna w szpitalu. Jedyne co było jego odwieczną wymówką na wszystko to " jestem zajęty, pracuję".
- tatusiu, odwiedziłbyś nas jutro? - pytał czteroletni synek, swego ojca, który w jego oczach jeszcze był dobrym i kochanym tatą.
- nie mogę, jestem zajęty, muszę pracować by zarabiać na życie- odpowiadał.
- dobrze tatusiu, a pojutrze? - pytał nieugięty syn
- dobrze, odwiedzę ciebie i twojego brata bliźniaka, pojutrze - i czekali tak ,jak na zbawienie, patrząc w okno wyszukując sylwetki ojca, lecz ten nie pojawiał się. I tak dzień minął i mijały następne i następne i następne. Ja, o rok starsza od nich siostra, wiedziałam już od samego początku, że nie przyjedzie, lecz oni w swej naiwności dalej na niego czekali. Po paru dniach do ich główek docierało, że tatuś nie przyjechał, a jedyne co wtedy robiła mamusia to pocieszała.
- Tatuś przyjedzie innym razem. Tatuś bardzo was kocha i pewnie był bardzo zajęty pracą dlatego nie przyjechał - tłumaczyła mężczyznę, który nie zasługiwał na bycie dobrym ojcem w oczach, opuszczonych przez niego dzieci.
I tak mijały dni i lata.
Subskrybuj:
Komentarze
(
Atom
)