środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 2

Pięć lat to zbyt mało by stawiać czoła rzeczywistości i ogromności świata, lecz ona musiała temu sprostać. Tata odszedł do innej kobiety jednocześnie rujnując z czasem wszystko co łączyło go z przeszłością, łącznie z rodziną. Osiedlił się w swym rodzinnym miasteczku i tam odgrywał rolę potulnego kochanka. W między czasie rozkładał karty do gry , które okazały się być naszym życiem. To przez nie kombinował jak odebrać swoim dzieciom cały dobytek, łącznie z dachem nad głową. Kiedyś użył takich słów w stosunku do mojej mamy, z ironicznym, nieschodzącym z jego twarzy uśmiechem.
- pozbawię was wszystkiego, zamieszkacie pod mostem- na co mama odpowiedziała mu zgrabnym,
-powodzenia - i od tamtej pory walczyła jak lwica, by jedynie ocalić  swoje potomstwo od łap-jeszcze,nie byłego -męża. On zatracił się w swej nienawiści,a mama w miłości do dzieci. Nie opuszczała ich na krok, przyznając się w późniejszych już czasach własnej córce, że nie wiedziała co ma począć po odejściu oprawcy. Z roku na rok mamie przybywało lat i zmarszczek na twarzy, lecz pomimo tego nadal była piękną kobietą. Zamartwianie się o przyszłość dzieci,których ojciec skreślił i skazał na biedę, było nie lada wyzwaniem. Przez wiele lat ciągana po sądach i walcząca o choćby skrawek własnego lokum, nie poddawała się. Jedyne co miała to dzieci, w których pokładała największą nadzieję. Pomimo, iż dwóch z jej synów było chorych, jeden miał Aspergera, a drugi natomiast niesprawne nogi. Dwójka pozostałych dzieci na szczęście pozostali przy zdrowiu. Z upływem lat, dzieci dorastały. Córka stawała się kobietą, a synowie mężczyznami.  Nie porzuciła wiary w Boga, pomimo tylu zawodów. Gdy nasze życie wyłoniło się na parę lat z otchłani ciemności, po krótkim czasie  ona ponownie jednak wracała wyciągając po nas swe obślizgłe macki. Oskar najstarszy z synów rozchorował się na raka. Widziałam jak leżąc w swym łóżku powoli gasł. Jedyne co mamie pozostało to walka o jego młode życie. Leżał tak w Akademii z dobre trzy lata, walcząc o życie. Widziałam na własne oczy matki, które płakały na holach niosąc swe kilkumiesięczne, bądź kilkuletnie chore na raka czy białaczkę dzieci. Dowiadując się śmiertelnej diagnozy od lekarzy, łkały i skamlały jak psy na podłodze, z bólu i rozpaczy. Najgorszym widokiem było patrzeć jak wywożą z sal malutkie ciałka, przykryte białą poszwą od stup do głów. Wiedziałam co to oznacza, Pan Bóg zabrał je z powrotem w swe ramiona, już nigdy ich nie opuszczając. Niebo płakało tak przez parę dni w ciągu trzech lat, gdy Oskarowi pogarszało się. A jego wyrodny ojciec nie ruszył swych szanownych czterech liter by odwiedzić syna w szpitalu. Jedyne co było jego odwieczną wymówką na wszystko to " jestem zajęty, pracuję". 
- tatusiu, odwiedziłbyś nas jutro? - pytał czteroletni synek, swego ojca, który w jego oczach jeszcze był dobrym i kochanym tatą.
- nie mogę, jestem zajęty, muszę pracować by zarabiać na życie- odpowiadał. 
- dobrze tatusiu, a pojutrze? - pytał nieugięty syn
- dobrze, odwiedzę  ciebie i twojego brata bliźniaka, pojutrze - i czekali tak ,jak na zbawienie, patrząc w okno wyszukując sylwetki ojca, lecz ten nie pojawiał się. I tak dzień minął i mijały następne i następne i następne. Ja, o rok starsza od nich siostra, wiedziałam już od samego początku, że nie przyjedzie, lecz oni w swej naiwności dalej na niego czekali. Po paru dniach do ich główek docierało, że tatuś nie przyjechał, a jedyne co wtedy robiła mamusia to pocieszała. 
- Tatuś przyjedzie innym razem. Tatuś bardzo was kocha i pewnie był bardzo zajęty pracą dlatego nie przyjechał - tłumaczyła mężczyznę, który nie zasługiwał na bycie dobrym ojcem w oczach, opuszczonych przez niego dzieci.
I tak mijały dni i lata.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka